Po wycieku ropy w Zakęciu (gm. Otyń) instalacja jest porzucona, a właściciel ma moskiewski adres. Urzędnicy i prokuratorzy są bezradni, tymczasem mieszkańcy obawiają się katastrofy podobnej jak w Przylepie.
Po tym jak w grudniu 2021 roku z instalacji w Zakęciu wyciekły odpady ropopochodne (ponad 1 tys. litrów czarnej mazi), Prokuratura Rejonowa w Nowej Soli wszczęła śledztwo. Nadal trwa ustalanie odpowiedzialnych za to zdarzenie. Prokurator powołał biegłego, który ustalił, co wypłynęło na powierzchnię.
– Jest to łatwopalna ciecz, która może powodować raka, wady genetyczne, podejrzewa się, że działa szkodliwie na płodność, na dziecko w łonie matki, może wywoływać uczucie senności i zawroty głowy, działa drażniąco na skórę, jeśli zostanie połknięta, lub dostanie się przez drogi oddechowe to może grozić śmiercią. Działa toksycznie na organizmy wodne. Substancja stwarzająca zagrożenie dla środowiska – odczytała w poniedziałek (24.06.) Barbara Wróblewska, burmistrz Otynia. 
W urzędzie gminy zorganizowała spotkanie z prokuratorem, urzędem górniczym, WIOŚ-em, starostwem i urzędem marszałkowskim. Do sali weszła z pękiem kluczy i spytała, komu ma je przekazać. Były to klucze do kłódek, które zakłada gmina, a które są notorycznie zrywane. Nikt nie monitoruje porzuconego mienia firmy DPV. Burmistrz i Agnieszka Kostka, radna z Zakęcia zrobiły zdjęcia, które wyświetlano na monitorze. Widać na nich zdewastowane budynki i porzuconą instalację górniczą.
– Ktoś tam sypia. Na teren można się dostać przez dziury w płocie, ale przecinane są kłódki do bramy, co świadczy o tym, że pewnie kradziony jest złom. Przecież tam jest instalacja, która już raz się rozszczelniła. A jak coś uszkodzą? – mówiła burmistrz.
Cement załatwiłby sprawę
Rok temu w Otyniu odbyło się podobne spotkanie. Wtedy starostwo obiecało, że założy monitoring. Koszt ponad 40 tys. zł rocznie. Po taką kwotę zwrócono się do wojewody Władysława Dajczaka, ale odmówił.
Teren jest zabezpieczany tylko gminnymi kłódkami. O wiele poważniejszym problemem jest likwidacja podziemnego składowiska. Firma DPV przywoziła do Zakęcia ropopochodne odpady i wlewała je po ziemię. Ich próbkę zbadano po wycieku w 2021 roku. Wtedy dowiedzieliśmy się, że są toksyczne. Zabezpieczenie ich na „setki lat” nie jest jednak bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem. Na poniedziałkowym spotkaniu był Witold Wójtowicz, inżynier z urzędu górniczego, który tłumaczył, że odpadów nie da się wypompować spod ziemi, ale można je tam skutecznie zatrzymać. Wystarczy zacementować wlot. Cała operacja trwa dwa tygodnie. Problem w tym, że nawet gdyby były na to środki, to nikt nie może tego zrobić, bo teren jest własnością spółki, a te formalnie wciąż istnieje.
Jesteśmy w kropce
Przykład Zakęcia pokazuje jak skomplikowane są przepisy w Polsce i jak bezkarni są oszuści, którzy na odpadach zarabiają krocie. Po tym jak urząd górniczy cofnął koncesję firmie DPV, wystąpił z wnioskiem do Krajowego Rejestru Sądowniczego (KRS) o likwidacje spółki. Liczył, że sąd ustanowi kuratora i wtedy będzie mógł ruszyć proces likwidacji składowiska. Co ciekawe byłby na to pieniądze, bo firma DPV wpłaciła zabezpieczenie w wysokości 2 mln zł. Sąd odmówił twierdząc, że spółka ma majątek, więc nie można jej zlikwidować.
– Sąd stwierdził, że spółka ma organy do reprezentacji i nie ustalił kuratora. Obecnie jesteśmy w kropce. Mamy informacje, że prokuratura w Nowej Soli wystąpiła do prokuratury w Warszawie, aby ta wystąpiła do KRS o likwidację spółki, ale z prokuratury Warszawskiej nie dostaliśmy odpowiedzi – tłumaczył Jacek Murzydło, prawnik z urzędu górniczego. 
Znalezienie prezesa DPV to szukanie wiatru w polu. Podczas spotkania padło nazwisko „Kuzniecow”. Podczas rejestrowani spółki podał moskiewski adres. To prawdopodobnie słup, któremu właściciele DPV sprzedali przedsiębiorstwo. – Spółka istniej tylko formalnie, ale dopóki istnieje mamy związane ręce – mówił J. Murzydło.
A jak to się zapali?
– Nie czujemy się bezpiecznie. Obawiamy się pożaru. Myśleliśmy, że przez ostatni rok uda się zdziałać więcej. Jestem zbulwersowana tym co słyszę – powiedziała A. Kostka, radna z Zakęcia.
Głos zabrał także Zygmunt Mielcarek, sołtys z Zakęcia. – Zbliża się lato. Tamtędy będą jeździć tzw. turyści. Będzie tam wchodzić młodzież. A co jak komuś przyjdzie do głowy, żeby rozpalić ognisko. Siedzimy na bombie, a przypomnę, że w pobliżu jest strefa ekonomiczna i szpital. Jedyne wyjście to jest całkowita likwidacja tej kopalni – powiedział.
B. Wróblewska wyliczyła, że 50 metrów od odwiertu jest osiedle domków. – Jeżeli tam się znów rozszczelni, to kto za to odpowie, kto ma tam podjąć jakieś działania. Jeżeli dojdzie do wybuchu, co ja mam zrobić z mieszkańcami? Gdzie ich ewakuuję? Kto będzie za to wszystko odpowiedzialny? Czy ma tu dojść do podobnej sytuacji jak w Przylepie? Ja nie chcę być drugim Kubickim, że jak coś się stanie to ja będę winna, bo nic nie robiłam. – mówiła.
Prokurator Tomasz Szymański obiecał pomóc i przyłączyć się do postępowania egzekucyjnego, które chce zainicjować urząd górniczy. – Wstąpię do sądu w Warszawie o ustalenie kuratora – mówił. W biegu wymyślił także inną ścieżkę. Okazało się, że firma od lat nie składa sprawozdania finansowego, a to też jest powód do likwidacji spółki i wykreślenia jej z KRS. B. Wróblewska prosiła wicestarostę Tomasza Twardowskiego, żeby sprawdził czy firma płaci za użytkowanie wieczyste. – Jeśli tak, to mamy numer konta bankowego i będziemy mogli ustalić, do kogo należy. Jeśli nie płaci, to są długi, powinna być prowadzona windykacja. Może wtedy uda się powołać kuratora – mówiła.
Minister dwojga nazwisk
B. Wróblewska wspólnie ze starostą i urzędem górniczym, chce jechać do Ministerstwa Klimatu i Środowiska. WIOŚ wciągnął Zakęcie na tzw. mapę bomb ekologicznych.
– Kto jest teraz ministrem klimatu? – pytała zgromadzonych B.Wróblewska. Zapadła cisza. – Państwo z WIOŚ i z urzędu górniczego wiecie? – dopytywała.
– Pani dwojga nazwisk – odpowiedzieli.
– A pan z urzędu marszałkowskiego może wie? – pytała Artura Malaca, Dyrektora Departamentu Środowiska.
– Pani dwojga nazwisk – odpowiedział.
Zebrani odszukali w telefonach, że chodzi o Paulina Hennig-Kloską z Trzeciej Drogi.
– Ktoś ma dojście, żeby umówić się z nią na spotkanie? – pytała B. Wróblewska. – Może urząd marszałkowski? – pytała znów A. Malca, ale ten odpowiedział, że nie ma takich możliwości mimo, że PSL jest przecież częścią Trzeciej Drogi.
– To ja znajdę dojście – powiedziała zirytowana B. Wróblewska.
We wrześniu ma się odbyć w gminie kolejne spotkanie w sprawie Zakęcia.
8
Poprzedni artykuł