Politycy, samorządowcy i urzędnicy z województwa lubuskiego, świadomie lub nie, współpracowali z przestępcami, wydając decyzje na prowadzenie rekultywacji w Mirocinie Dolnym. Znaleźliśmy dowody.
Lubuski urząd marszałkowski i nowosolskie starostwo miesiącami odmawiały mi wglądu w dokumentację dotyczącą rekultywacji prowadzonej w Mirocinie Dolnym, na terenie nieczynnej żwirowni i dawnego składowiska po fabryce sprzęgieł samochodowych. Prosiłem o taki wgląd, bo właśnie te urzędy wydawały zgody na prowadzenie prac – to po pierwsze. Po drugie? W trakcie rekultywacji dochodziło do wielu nieprawidłowości, o których na bieżąco informowaliśmy na naszych łamach przez minione trzy lata.
Co takiego urzędy miały do ukrycia, że odmawiały mi wglądu w dokumenty, a na kolejne zadawane pytania odpowiadały lakonicznie lub wymijająco? Z tą wątpliwością w głowie wertowałem dokumenty wydobyte z sądu i od mieszkańców. W ten sposób dotarłem do nazwisk ludzi powiązanych z rekultywacją prowadzoną w Mirocinie Dolnym. Rekultywacją, czyli śmieciowym biznesem, opiewającym być może nawet na dziesiątki milionów złotych. Taki biznes, mówiąc w dużym uproszczeniu, polega na przyjmowaniu przez spółkę ogromnych ilości odpadów (w tym zmielonych śmieci) za pieniądze i wypełnianiu nimi dawnej żwirowni oraz nieczynnego składowiska.
Po pierwsze – Dariusz Tarłowski
O zgodę na prowadzenie rekultywacji w 2018 i 2019 roku starał się [paywall] Ireneusz Winiarski, ówczesny prezes spółki AGC (obecnie Irreco – nazwę zmieniono w 2020 roku). Dotarłem do dokumentu, w którym Winiarski na swojego pełnomocnika powołał Dariusza Tarłowskiego.
Kiedy w trakcie jednej z wizyt w urzędzie marszałkowskim zapytałem Jerzego Raczyńskiego, wicedyrektora departamentu środowiska, czy zna Dariusza Tarłowskiego, odpowiedział, że kojarzy to nazwisko. Po krótkiej konsultacji ze swoim przełożonym, dyrektorem Arturem Malcem, uznał jednak, że nikogo takiego nie zna. To samo powiedział Malec. Zaskakujące, skoro to właśnie Tarłowski odwiedzał lubuskie urzędy, gdy Winiarski starał się o zgodę na prowadzenie rekultywacji. Poza tym brał udział w kontroli składowiska i żwirowni, która poprzedziła wydanie zgody przez starostwo na przetwarzanie odpadów przez wspomnianą spółkę. Tarłowski spotkał się też między innymi z Pawłem Jagaskiem, burmistrzem Kożuchowa. Powiedział burmistrzowi, że jest ginekologiem z Częstochowy, że przed laty wyjechał na staż do USA i tam nauczył się, jak wytwarzać beton z odpadów. Złożył Jagaskowi liczne obietnice (m.in. postawienie betonowych rycerzy w Kożuchowie, otwarcie restauracji, wybudowanie drogi na cmentarz w Mirocinie).
Jagasek potwierdził mi, że przed laty rzeczywiście rozmawiał z Winiarskim i Tarłowskim. Zastrzegł, że wtedy nie było powodów, żeby podejrzewać ich o nieuczciwość.
Kim jest Tarłowski?
Tarłowski jest przestępcą. Od wielu lat na terenie kraju prowadzi przestępczą działalność związaną z obrotem odpadami, również niebezpiecznymi. Zanieczyszcza środowisko. Sprowadza zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi.
Ustaliłem, że w przeszłości był prezesem spółki Izomer, która od stycznia 1999 roku zwoziła odpady do betoniarni w Grabinach na Podkarpaciu. Już wtedy przedstawiał się, że jest ginekologiem, który wyjechał na staż do USA i tam nauczył się, jak robić biznes z odpadów. Zaniepokojeni mieszkańcy Grabin obserwowali, jak pracownicy spółki mieszają odpady ze żwirem i zakopują kilka metrów pod ziemią albo wrzucają do ognia. Mieszali między innymi pospółkę z rakotwórczym chromem. Dotarłem nie tylko do dokumentów, ale też do pani Józefy, mieszkanki Grabin, która przed laty została nieformalną przywódczynią sporej grupy zaniepokojonych mieszkańców tej wsi. – Codziennie szedł na nas czarny dym, który gryzł, szczypał i dusił – powiedziała mi do słuchawki. – Tarłowski nasyłał na nas swoich pracowników. Gdy wracaliśmy rowerami z pracy, to blokowali drogę i nas straszyli. Baliśmy się wypuszczać dzieci z domu – relacjonowała wydarzenia sprzed lat.
Po przeszukaniu internetu, przejrzeniu archiwalnych doniesień medialnych i rozmowach z mieszkańcami kolejnych miejscowości, ustaliłem, że Izomer składował nielegalnie odpady niebezpieczne na terenie opuszczonej fabryki w Aleksandrowie koło Koniecpola. Tarłowski zwoził tam między innymi chemikalia z rafinerii i fabryk samochodów. Późniejsza kontrola wykazała skażenie terenu metalami ciężkimi.
Pięć lat później w Wodzisławiu Śląskim mieszkańcy protestowali przeciwko rekultywacji prowadzonej przez spółkę Rent Hus przy użyciu płynnych osadów ściekowych. Odór czuć było w promieniu kilometra. Zanim urzędnicy z tamtejszego starostwa zareagowali, w dawnej cegielni powstało cuchnące zalewisko. Przedstawiciele spółki zapewniali, że je zlikwidują. „Już nagromadzone osady będziemy wywozić pomieszane z popiołem” ‒ zapowiadał pełnomocnik Rent Hus. Ustaliłem, że był nim Dariusz Tarłowski.
W tym samym roku Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowo-Handlowe Impexus ‒ którego prezesem był między innymi Tarłowski ‒ podpisało umowę dzierżawy działki należącej do Zakładów Azotowych Kędzierzyn S.A. W Zakładach wyjaśnili mi, że Impexus miał się zajmować zbieraniem i odzyskiem odpadów, w tym mieszanek popiołowych, żużlowych i gruzu. Odpady nie były przetwarzane, choć powinny, a Impexus przetrzymywało je w niewłaściwy sposób.
Tarłowski miał również związek ze spółką Novel Trade z siedzibą w Czechowicach-Dziedzicach, która przez kilka miesięcy, na przełomie 2014 i 2015 roku, zarządzała wysypiskiem w Pyskowicach w województwie śląskim. Dotarłem do dokumentów, z których wynika, że tamtejszy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska skontrolował to składowisko i wykrył wiele nieprawidłowości. Spółka odprowadzała między innymi niebezpieczne odcieki z odpadów do rzeki Dramy.
W 2018 roku Tarłowski dotarł do Mirocina Dolnego, najpierw jako kolega, a następnie pełnomocnik Winiarskiego. Po załatwieniu w urzędach wszelkich pozwoleń – zniknął. Od grudnia 2021 roku policjanci z Częstochowy i Katowic ścigają Tarłowskiego listem gończym za dokonanie zniszczeń w środowisku w znacznych rozmiarach. O którą z przestępczych działalności Tarłowskiego chodzi? Tego nie udało mi się ustalić, a policjanci odmówili mi podania jakichkolwiek szczegółów w tej sprawie.
Kim jest Knaś?
Ustaliłem, że kontrowersyjnych osób powiązanych z rekultywacją w Mirocinie Dolnym było więcej. Z dokumentów pokontrolnych, sporządzonych w przeszłości przez Urząd Miasta w Kożuchowie, a także przez nowosolskie nadleśnictwo, wynika, że na rekultywowanym obszarze widywany był Michał Knaś. Zaświadczają o tym między innymi zeznania byłego pracownika spółki, który zatrudniony był tam jako stróż. To właśnie Michał Knaś zniszczył kamerę należącą do nadleśnictwa, wycelowaną w rekultywowany obszar, za co usłyszał wyrok w nowosolskim sądzie – musiał zapłacić grzywnę i pokryć wyrządzone szkody.
Ustaliłem, że Michał Knaś ze swoim bratem Piotrem prowadził w przeszłości w okolicach Częstochowy spółkę Brothers. W 2017 roku w studzience kanalizacyjnej na terenie zakładu policjanci, strażacy, inspektorzy sanitarni i inspektorzy WIOŚ odkryli substancje chemiczne o silnym, gryzącym zapachu, zawierające między innymi ksylen i toluen, czyli szkodliwe dla zdrowia rozpuszczalniki. Urzędnicy i inspektorzy odkryli, że na terenie spółki składowany jest bez pozwolenia złom i odpadowe tworzywa sztuczne. Natrafili też na dwadzieścia beczek i pojemników z resztkami substancji chemicznych i ropopochodnych. Próbki gleby pobrane z okolic składowiska wykazały przekroczenia norm dla terenów przemysłowych stężenia cynku, kadmu, ołowiu i arsenu, pierwiastków groźnych dla zdrowia i życia. WIOŚ nałożył na spółkę 10 tysięcy złotych kary i nakazał usunąć nieprawidłowości. Natomiast prokuratura umorzyła prowadzone postępowanie w tej sprawie.
Dowodów na powiązania Knasiów z rekultywacją w Mirocinie Dolnym znalazłem więcej. Z kontroli przeprowadzanych przez Urząd Miasta w Kożuchowie wynika, że na składowisku widywany był pracownik spółki For Profit, która należy do rodziny Knasiów (był legitymowany w trakcie kontroli). Prezesem For Profit jest Piotr, brat Michała. Natomiast wspólniczką w For Profit od 2022 roku jest Wiesława, ich matka. Ze spółką współpracuje też Przemysław, ojciec.
Częstochowska spółka Note należąca do Przemysława i Wiesławy Knasiów okazała się jedną z odnóg mafii paliwowej, której działalność w latach 90. polegała na wyłudzaniu podatku VAT w związku z fikcyjnym obrotem paliwami czy też – jak w przypadku Note – produkcji mieszanego paliwa. Dwadzieścia lat temu stanęli za to przed sądem i usłyszeli wyroki – łagodne, bo poszli na współpracę.
Kolejne nazwiska
Na rekultywowany obszar w Mirocinie Dolnym trafiały niewłaściwe odpady, a świadczą o tym wyniki kontroli przeprowadzanych przez Lubuski Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska.
Spółka Sarr z Bolechowa pod Poznaniem zwiozła do Mirocina rozdrobnione odpady wielkogabarytowe, między innymi płyty meblowe i tekstylia, choć w dokumentach było napisane, że to minerały. W zarządzie spółki zasiada Piotr Rosiński. Jego działalność związana z odpadami uprzykrzała w przeszłości życie mieszkańcom wsi Karmelita w województwie kujawsko-pomorskim. Prowadził tam rekultywację, a ludzie skarżyli się na zwożenie odpadów nocą, smród i plagi szczurów. W 2016 roku zgromadzoną tam przez Rosińskiego ogromną hałdę odpadów strawił pożar. Gaszenie trwało tydzień.
Spółka Polcopper z Przysieki pod Poznaniem transportowała natomiast do Mirocina rozdrobnione odpady komunalne, choć dokumenty opisywały je jako okładziny piecowe i materiały ogniotrwałe. W latach 2020–2021 na terenie należącym do spółki wybuchło kilka groźnych pożarów odpadów. Kontrole wykazały nieprawidłowości w ich składowaniu.
Garboś – też przestępca
Józef Garboś, czyli do niedawna prezes spółki Irreco, który przejął tę funkcję po Winiarskim (ten pozostał udziałowcem), jest kolejnym obok Tarłowskiego przestępcą powiązanym z rekultywacją w Mirocinie Dolnym. W 2023 roku sąd skazał Garbosia prawomocnym wyrokiem za zniszczenia, do których doszło na terenie lasu okalającego rekultywowany obszar. Sąd uznał Garbosia winnym doprowadzenia do zniszczeń w świecie roślinnym (wycinka kilkudziesięciu dorodnych drzew, między innymi buków, brzóz i dębów), naruszenia przez pracowników granic działki Lasów Państwowych i kradzieży prawie 600 ton piasku. Skazał prezesa na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Nałożył obowiązek informowania kuratora o przebiegu okresu próby, a na spółkę – obowiązek zapłacenia Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej 50 tysięcy, a Lasom Państwowym – 25 tysięcy złotych.
Wkrótce po ogłoszeniu wyroku, Garbosia na stanowisku prezesa zastąpiła niekarana Elżbieta Rojek, wcześniej pracownica baru z pieczonymi kurczakami. Nie chciała się spotkać, więc wysłałem pytania SMS-em. Chciałem wiedzieć m.in., w jaki sposób zamierza prowadzić rekultywację. Nie odpisała. Gdy spotkałem ją przy rekultywowanym obszarze, to udawała, że nie jest Elżbietą Rojek.
Widmo skażenia
W styczniu, po interwencji mojej i mieszkańców, WIOŚ pobrał próbki do badań z gromadzących się na rekultywowanym obszarze odcieków sączących się ze zwiezionych tam w ramach rekultywacji odpadów (w sumie, po decyzjach urzędu marszałkowskiego i starostwa, zwieziono ich blisko 230 tysięcy ton). Wyniki porównano do tych z próbek pobranych dwa lata wcześniej. Inspektorów zaniepokoiło tempo wzrostu zawartości metali ciężkich w odciekach. W porównaniu do wyników z 2021 roku, wartość azotu wzrosła niemal czterokrotnie, fosforu – ponad trzykrotnie, chromu – niemal dwukrotnie, cynku – niemal trzykrotnie. Wzrosły też wartości kadmu, ołowiu i niklu.
Z wyników najnowszych badań wynika wprawdzie, że nie doszło do zanieczyszczenia wód podziemnych – to bardzo ważna wiadomość. Istnieje jednak ryzyko, że dojdzie do takiego zanieczyszczenia, bo nie powstał tam ani specjalistyczny rów do odprowadzania odcieków, ani zbiornik do ich gromadzenia. Nie ma gdzie tych urządzeń wybudować, więc toksyczne odcieki nadal będą się gromadzić.
Przed wysłaniem tego numeru do druku odcieki nadal zalegały na składowisku. Nowością jest natomiast wał usypany na śmieciach, który ma chronić sąsiednią działkę należącą do Lasów Państwowych przed dalszym spływaniem odcieków do lasu. Co istotne, pod bajorem jest kilkumetrowa warstwa odpadów, które nie są odizolowane od gruntu rodzimego.
WIOŚ zadeklarował, że wyśle do spółki pismo z podaniem konkretnych dat wywozu odcieków. Inspektorzy chcą to nadzorować, żeby odcieki na pewno trafiły do utylizacji. Prowadzenie nadzoru na własną rękę zapowiedzieli też mieszkańcy, którzy zastanawiają się, dlaczego WIOŚ wysłał pismo dopiero teraz, a nie natychmiast po posiedzeniu sztabu kryzysowego.
Co dalej?
Wspomniany sztab zwołano w drugiej połowie stycznia, po upublicznieniu wyników badań przez WIOŚ. Zrealizowanie deklaracji, które padły w trakcie posiedzenia sztabu z ust obecnych przedstawicieli spółki Irreco, wydaje się mało prawdopodobne, a w opinii lubuskiego wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska jest raczej niemożliwe. Bo która oczyszczalnia przyjmie w tak krótkim czasie kilkadziesiąt beczkowozów wypełnionych toksycznymi odciekami? Poza tym, skoro nie ma rowu i zbiornika, to w miejsce wywiezionych odcieków pojawią się kolejne. Problem może narastać.
Dziś ludzie powiązani ze spółką prowadzącą rekultywację w Mirocinie Dolnym udają niewinnych. Do błędów nie przyznają się też urzędnicy z nowosolskiego starostwa i lubuskiego urzędu marszałkowskiego. Na początek marca zaplanowano sesję rady powiatu nowosolskiego. Czy którykolwiek radny zapyta zarząd powiatu o współpracę z przestępcami przy rekultywacji? Czy adekwatne pytania wybrzmią na sesji sejmiku województwa, skoro urząd marszałkowski również współpracował z przestępcami? Czy ktoś się odważy i zada stosowne pytania przedstawicielom spółki, którzy zadeklarowali swoją obecność na kolejnym posiedzeniu sztabu kryzysowego w starostwie (odbędzie się w ostatni piątek lutego)?

15
Poprzedni artykuł