Strona główna » Co by było, gdyby tam było dziecko?

Co by było, gdyby tam było dziecko?

przez imperia

Została zagryziona przez dwa duże psy. Miksa nie miała szans.
Julia Żukowska z Sieniawy Żarskiej jest właścicielką trzech psów, Buni (11 lat), Pusi (19 l.) i Miksy (14 lat). A w zasadzie była. Bo Miksa straciła życie (7.04). W dramatycznych okolicznościach.
– W niedzielę poszłam jak zwykle ok. godz. 7-8 na spacer. Koło lasu, moja chora Miksa została z tyłu. Od trzech miesięcy była leczona. Bardzo słabo, powoli chodziła – relacjonuje J. Żukowska. 
Niestety tego poranka doszło do dramatycznej sytuacji.
– Zobaczyłam dwa duże psy. Jakby owczarki. I że biegnie za nimi pani Danuta. Byłam w szoku, bo ona chodzi z nimi koło godz. 10. Ale były te wybory. Może chciała szybciej psy wyprowadzić – zastanawia się pani Julia.
Wcześniej już słyszała, że te psy bywały agresywne. I do psów, i do ludzi. Wtedy nie myślała ani chwili. 
– Wzięłam na ręce Bunię, która była obok mnie. I uciekłam do lasu, bo się bałam, że mnie zaatakują – opowiada J. Żukowska.
W ten właśnie sposób udało jej się razem z dwiema suczkami uniknąć spotkania z ważącymi kilkadziesiąt kilogramów psami. Jej ważą ok. 10-11 kg. Niestety, psy dopadły Miksę.  
Miksa się nie broniła. Położyła się. Tak, jakby chciała zająć sobą psy, żeby nie goniły jej pani.
– Widziałam, jak ją atakowały. Szarpały. Słyszałam jej straszny pisk. Widziałam z lasu, że pani Danuta do nich dobiegła, odciągała. Z impetem je czymś uderzała, tak były zajadłe. Dosłownie rozszarpywały Miksę – pani Julia przeciera oczy.
Właścicielce udało się opanować duże psy. Odeszła z nimi.
Cała we krwi
Do Miksy podbiegła pani Julia. Wierne psisko jeszcze żyło. Pobiegła z nią do domu.
– Gdy zobaczyłam córkę zapłakaną, całą we krwi, byłam w szoku – opowiada pani Halina, mama pani Julii.
Miksa zgasła niemal w drzwiach gabinetu weterynarza.
– Mam cały czas przed oczami, jak te psy rozszarpują Miksę na strzępy. Słyszałam jej straszny pisk. To po prostu ciężko opisać – ścisza głos pani Julia.
– To było straszne. Ona była dla nas jak członek rodziny. Już powolutku zdrowiała, tak bardzo chciała żyć – pani Halina ma w oczach łzy.
– Miksa, która  się po prostu położyła i wcale nie broniła, zwyczajnie mnie uratowała – przeciera oczy pani Julia.
Nie pierwszy raz
Słyszała, że już wcześniej policja wlepiała mandaty, bo te psy biegały bez kagańca.
– Teraz policjanci mówili, że mnie też powinni dać mandat. Bo moje też nie były na smyczy. Tyle że gdybym ja moje małe stare psy miała na smyczy, to może teraz nas wszystkich by nie było – argumentuje.
– Ja szłam ulicą do kościoła i te same psy do mnie podbiegły. Warczały. Nie miały kagańców ani smyczy – wspomina pani Halina.
O sprawie rozmawiamy z mieszkańcami Sieniawy Żarskiej.
– To było w święta. Szliśmy z mężem na spacer, przy okazji na cmentarz. Te psy biegały po ulicy. Trzy. Dwa młodsze były agresywne. Warczały. Jeden szczekał. Dosłownie czułam na sobie jego oddech. Na szczęście zaczęły szczekać zza płotu psy sąsiadów i te odbiegły -opowiada Janina Pelc.
Zadzwoniła do właścicielki. 
– Zapytała tylko, czy mnie ugryzły. I którędy wyszły. I tyle – wspomina pani Janina.
Podobne doświadczenie miała Magdalena Chorąży.
– Grudzień. Wracałam z pracy, po godz. 6. Psy biegły w moją stronę. Zeskoczyłam z roweru, zastawiłam się nim. I świeciłam im latarką po oczach. Pilnowały, powarkiwały. Zrobiłam krok, to one do mnie – relacjonuje M. Chorąży. Krzyczała, żeby ktoś wziął te psy. – Zadzwoniłam do męża, że te psy nie chcą mnie przepuścić. Dodzwonił się do zięcia tej pani. Sam był już w pracy. Mówił, że teściowa się do wyjścia do szkoły szykuje. Ale nikt do mnie nie wyszedł – wspomina.
W końcu udało się zatrzymać samochód. Jego kierowca zastawił nim te psy. Ona uciekła.
Pędziły za sarną
Wcześniej przykry przypadek miał Tomasz Sługocki, mieszkaniec miejscowości. 
– Szedłem ulicą koło tego domu, na spacer z psem. Miałem go na smyczy. Nagle dwa psy podbiegły. Puściłem smycz. Chciałem coś chwycić, ale nic pod ręką nie było. W desperacji jednego kopnąłem w tył. Oba wbiegły do uchylonej bramy. Bez problemu, tak samo, jak nie miały problemu, by wcześniej wyjść – opowiada mężczyzna. I wspomina odleglejszą historię. -Ta pani zawsze miała większe psy. Jeden z nich, golden retriever, na przystanku ugryzł mnie w rękę. Ślad po szyciu mam do tej pory. Poszedłem do niej, ale nie było tam ani skruchy, ani przepraszam. A ja na swój koszt musiałem się dostać do Żar i zapłacić za zastrzyk. Teraz mam wrażenie, że po prostu nad tymi psami nikt w tym domu nie panuje. A tu chodzą dzieci – dodaje T. Sługocki.
Kontaktujemy się też z Joanną Szostak.
– One biegały koło mnie po polu. Potem, we wtorek, 9.04., pod moją bramą były. Po dwóch godzinach wyszłam z córką i szłyśmy w stronę sąsiada. I znowu się pojawiły. Stanęły i zaczęły na nas warczeć. Na szczęście pobiegły za sarną – mówi pani Joanna. – Dzielnicowy był na urlopie. Powiedział, żebym na 112 dzwoniła. Nie wiem, czy przyjechali.
Są głośne, ale się nie rzucają
Z pytaniami o psy dzwonimy do Danuty Semenków, ich właścicielki.
Przyznaje, ze jej psy są duże, ważą około 40 kg. To suki, mieszańce. Pytamy o historię ze świąt. 
– Nic nie wiem. Ta pani tylko dzwoniła, że szła z dziećmi. Że się obawia, jak psy są przy płocie. Nie było informacji, że to było poza posesją. Tylko że psy gwałtownie zareagowały, a ona się zaniepokoiła. To trzy duże psy, głośne. Ale nie rzucają się na każdą osobę. Są zabezpieczone. W dodatku wymieniamy stary płot na nowy, żeby było bezpiecznie – tłumaczy D. Semenków.
W feralną niedzielę miała przy sobie smycze. 
– Wyszłam na pole, puściłam psy luzem. Nie miały kagańców, choć policja podkreślała kwestię smyczy. Ten pies był bez opieki. Bez smyczy, bez kagańca, bez właściciela. Policja była, więc to też ustalali. Faktycznie zanim dobiegłam, były przy nim moje psy. Gdyby był właściciel ze smyczą i ja miałam smycze, to też mogłoby to całkiem inaczej wyglądać – przekonuje D.Semenków.
 Po zdarzeniu dostrzegła psa pani Julii. 
– Pieska widziałam, zauważyłam, że powolutku zaczął iść do domu – zastrzega.  Gdy odprowadziła swoje psy, jak twierdzi, poszła do właścicieli, ale oni wyjeżdżali do weterynarza. – Oni już potem do mnie nie przyszli, tylko już policja – dodaje.
Pomyłka
Mówi, że niekiedy dochodziło do pomyłek. 
– Miałam wcześniej owczarka i labradora. Na wsi były dokładnie takie same dwa psy i wszyscy uznawali, że to moje biegają – zaznacza.
Zapewnia, że jej psy mają badania, są szczepione.
Pytamy, czy wcześniej interweniowała policja w sprawie psów. 
– Nie przypominam sobie. Być może, jak mnie w domu nie było. Ale jakby były mandaty, to bym widziała, bo bym zapłaciła. W niedzielę zapłaciłam za to, że psy nie były zapięte. To bardzo przykra sytuacja – przyznaje.
– Odnotowaliśmy interwencję w niedzielę, 7.04. Na właścicielkę został nałożony mandat w wysokości 250 zł – informuje nadkom. Aneta Berestecka z żarskiej policji.
– O tej sprawie i o tym, że te psy stanowią zagrożenia dla ludzi, zamierzam zawiadomić prokuraturę. Co by było, gdyby te psy spotkały na swojej drodze dziecko? – kończy pytaniem J. Żukowska.

Tobie może spodobać się

Zostaw komentarz